Ogólnie rzecz biorąc, test z twórczej improwizacji nie poszedł mi najgorzej; pewnie nie wypadłabym lepiej nawet gdybym poświęciła wczorajszy wieczór na ćwiczenia, zamiast spędzić go z resztą dziewcząt u Many. Zresztą... Wymknięcie się z dormitorium w okolicach północy, bez potknięcia się o któryś z najnowszych czarów alarmowych wymagało nie lada kreatywności. Mam wręcz wrażenie, że czary te są tkane specjalnie jako wyzwanie dla nas...
W każdym razie, skoro naukę mam na dziś (w większości) z głowy, może warto zająć się błękitną kopertą, która wciąż spoczywa na dnie mojej torby? Kiedy psorka Nealis mi ją wręczyła, nawet nie rzuciłam okiem na adres, zapadł mi w pamięć tylko kolor i faktura. Tymczasem, niespodzianka! - po wygrzebaniu jej z torby dociera do mnie jeszcze zapach. Nie, nie drogich perfum, ale raczej... Powietrza po deszczu?
To i tak prawie jak list od wielbiciela, gdybym jakiegoś miała...
Choć Derys pewnie z rozkoszą wypomniałaby mi Lynna.
Na kopercie pieczęć z symbolem słońca i liścia. Dlaczego ktoś miałby przysyłać mi cokolwiek z Solen? Jedyną osobą, jaką tam znam, jest Presta, a ona raczej przekazałaby wiadomość przez Andante. Nie, nie rozumiem. I aż żal przełamywać tę pieczęć. Albo strach - ale przed czym?
Po ujrzeniu kolejnej pieczęci, tym razem otoczonej nutami, list wypadł mi z rąk. Zanim ponownie do nich trafił, zdążyłam potknąć się o własną torbę i usiąść na podłodze, tak dla bezpieczeństwa. Przeczytałam go raz, drugi...
I jeszcze nie wierzyłam.
Czyżbym nagle przeniosła się do jednej z tych baśni, w których uboga sierotka trafia do pałacu i zostaje księżniczką? Tyle że ja bynajmniej sierotką nie jestem, zaś miejsce pałacu zajmuje... najsłynniejsza uczelnia muzyczna, o jakiej kiedykolwiek słyszałam?!
Oto trzymam w ręce klucz do triumfu nad światem - co tam nad światem, nad własną niepewnością! - i teraz potrzebuję tylko kogoś, kto by mnie uszczypnął, bym uwierzyła, że nie śnię!
Znajdująca się na drugim końcu korytarza sala muzyczna była oczywiście pierwszym miejscem, do jakiego skierowałam kroki. Ale w sali siedziały tylko jakieś pierwszaczki, które rozłożyły na podłodze mapy nieba, pewnie do powtórki z wróżbiarstwa albo magii gwiazd.
- Nie ma psora Nentrisa? - rzuciłam odruchowo, choć przecież sama widziałam, że nie. Dziewczęta zapatrzyły się na mnie ze zdziwieniem.
- Chyba p-powinien być u siebie?... - zasugerowała jedna z nich nieśmiało. Tak się przejęła rozmową ze starszą koleżanką czy też uznała ową koleżankę za ślepą i bezrozumną?
Cóż jednak poradzę, że na słowa "u siebie" przychodzi mi na myśl właśnie sala muzyczna?
Westchnęłam i pokiwałam głową, czując się faktycznie jak ślepa idiotka. Nie chcąc im dłużej przeszkadzać, zamknęłam drzwi i popędziłam do windy.
Dziwne, jak bardzo dłużyła mi się droga w dół. Przecież jazda windą zawsze wydawała mi się szybka. A już gdy miejscem przeznaczenia miała być pracownia alchemiczna, wręcz za szybka.
Ostatnie kilka kroków przebiegłam jak... Ha, powinnam powiedzieć "jak na skrzydłach", ale to nie oddaje mojego stanu ducha. Powiem więc szczerze: jakby goniło mnie stado rozhukanych jednorożców.
- To ty, Kerell? - Andante nawet nie odwrócił głowy; wciąż nie mogę się nadziwić, że pośród tych wszystkich bulgoczących fiolek nie tylko mnie słyszy, ale i rozpoznaje. - Masz do mnie jakąś sprawę? Wyniki testu będą dopiero jutro.
- Nie o to chodzi. Chciałam... - mój oddech już się wyrównał, ale jakoś trudno było mi znaleźć słowa. - Profesorze, konserwatorium w Cantioli przysłało mi zawiadomienie. O przyjęciu.
Dopiero wtedy się obejrzał i odstawił na stół warzoną przez siebie miksturę. Oby to nie była jedna z tych, które należy mieszać bez przerwy przez określony czas, bo inaczej...
- O jakim przyjęciu? Kostiumowym? Oficjalnym czy prywatnym? Kto jest zaproszony? - cały Andante: trudno rozgryźć, czy się z człowieka śmieje, czy go poprawia. - Całym zdaniem proszę.
- O przyjęciu mnie na naukę - wyciągnęłam rękę z listem; nawet nie zauważyłam, jak go wymięłam. - W Cantioli najwyraźniej uważają, że jestem warta ich czasu i... i chcą sprawdzić mój potencjał dźwiękmistrzowski. Nie wiem tylko...
- Bardzo słusznie - skinął głową, ledwo rzuciwszy okiem na wiadomość. - Nie byłem wcale pewien, czy nagranie z balu zimowego zostanie zauważone, a co dopiero odsłuchane. O ile mi wiadomo, cantiolijska uczelnia otrzymuje mnóstwo zgłoszeń... A wymagania ma wysokie.
O czym on mówi? Każde słowo z osobna rozbrzmiewa echem w mojej głowie, ale zebrane razem nie mają sensu. Wysłał nasz występ do najlepszego konserwatorium na świecie?... Ktoś to w ogóle nagrał?!
- Dlaczego nic o tym nie wiedziałam? - w gardle mi zasycha; przecież wcale nie to chciałam powiedzieć! A jednak nie milknę. - Dlaczego zdecydował pan za mnie?
- Wolałem oszczędzić ci ewentualnego rozczarowania - Andante mówi zdecydowanym głosem, ale odwraca wzrok. - Nie patrz tak na mnie, Kerell; przynajmniej tyle mogłem zrobić dla twojego rozwoju artystycznego.
- Po ponad roku morderczych ćwiczeń... Po tej niezachwianej wierze we mnie? Faktycznie, nic pan dotąd dla mnie nie zrobił.
- Nie - westchnął i posłał mi jeden ze swoich powściągliwych uśmiechów. - Robiłem to dla siebie. - Pokręciłam głową, nadal nie rozumiejąc. - Na zimowym balu podziękowałem ci nie bez powodu. Sprawiłaś, że przeminęły... moje dawne żale i przypomniałaś mi, jaką radość może dawać muzyka. Ale byłbym ostatnim egoistą, gdybym pozwolił ci utknąć tutaj, jako zaledwie jeden z wielu głosów.
- To bardzo niesprawiedliwe wobec reszty chóru.
- Być może, ale w przyszłym roku wróci profesor Sang-Treville, a jej podejście do muzyki jest inne niż moje. Wątpię, że będziesz miała wtedy szansę na dalszy rozwój, a Salvia... Vylette nie poszerzy programu nauczania tylko dla jednej uczennicy.
Tylko dla jednej? Jakie to dziwne uczucie słyszeć coś takiego od człowieka, który zwykł grzmieć o idealnej harmonii i konieczności zgodnego współbrzmienia. Jakby nagle cały świat kończył się na mnie, przyszłej królowej estrady. To niedorzeczne. Ja przecież chciałam tylko... śpiewać.
- W Cantioli też będę musiała zaczynać od zera - próbuję odbić jego argumenty. - Czego pan ode mnie oczekuje? Nie wiem... - zaciskam powieki, próbując zebrać myśli, ale głupie emocje biorą górę. - Jak mam śpiewać do jakiejś obcej muzyki?!
Cichy odgłos kroków; nie otwieram oczu, ale czuję jak Andante kładzie dłoń na moim ramieniu. Kiedyś taki gest sprawiłby, że w panice zastanawiałabym się, co zbroiłam. A dzisiaj... Ha, dzisiaj też.
- Jeśli jesteś tak zdolna, za jaką cię uważam, za jaką już uważają cię w Cantioli, będziesz w stanie każdą "obcą" muzykę uczynić własną - mówi cicho. - Ale jeśli odrzucisz taką szansę wyłącznie z wdzięczności dla mnie...
- Wtedy co?
- Wtedy - głos Andante twardnieje - ta wdzięczność będzie niepotrzebnym ciężarem dla nas obojga.
- Podobnie jak pańska wdzięczność dla mnie, jeśli wyjadę - odparowuję, spoglądając prosto na niego i widząc zaskoczenie w jego wzroku, gdy cofa rękę. Nie, naprawdę nie chciałam się rozzłościć, nie teraz, ale już za późno, cios za cios.
- Kerell, zrozum...
- Akcent na drugą sylabę - przerwałam i odwróciłam się w stronę wyjścia.
- Słucham?... - coś takiego, zbiłam go z tropu! W innych okolicznościach pobiegłabym pochwalić się przyjaciółkom.
- W moim nazwisku. Jak ktoś tak dokładny jak pan mógł przeoczyć taki szczegół? - wiem, że zachowuję się dziecinnie... że może od początku zachowywałam się dziecinnie, ale już nic na to nie poradzę. Przynajmniej nie wybiegłam ze szlochem ani nie trzasnęłam drzwiami.
Nie zawracałam sobie jednak głowy pozostałymi lekcjami; poszłam prosto do domu, by zamknąć się w zielonym pokoju, tylko ze swoimi myślami.
Tak, Lavie! Co się robi na wieść, że ma się taką okazję na rozwój talentu? To proste - najlepiej pobiec do człowieka, któremu zawdzięcza się tę szansę, i sprowokować kłótnię! Czego, na bogów, się spodziewałam? Że odradzi mi wyjazd?...
W takim razie trzeba było najpierw pochwalić się Eothe - ona na pewno zaprotestowałaby głośno, desperacko i z użyciem przemocy. Albo obwieścić nowinę Shee'Nie, Derys czy nawet Manie, bo one zaraz urządziłyby kolejną imprezę, tym razem na moją cześć, po której czułabym się dumna i zadowolona.
Oczywiście powiedziałyby, że będą tęsknić... I później żyłyby dalej, tu, gdzie znalazły sobie miejsce. Nie sądzę, byśmy straciły kontakt, ale... skąd mam wiedzieć, czy nawiążę nowe przyjaźnie w Cantioli? A jeśli zamiast tego spotkam tam więcej takich Carthii i Meggin, i moja nauka śpiewu będzie jednym wielkim pasmem udręki?
Też coś. Od kiedy tak boję się zmian? Inaczej to wyglądało, kiedy rzuciłam wyzwanie rodzinie i bez wielkiego żalu wyjechałam z Tarahieny w nieznane. Tyle że właśnie... właśnie bez żalu. A tu, w Arquillonie, po raz pierwszy od dawna poczułam się u siebie - dopiero teraz dociera do mnie, jak bardzo.
I mogę tak tu sobie wygodnie siedzieć, ucząc się magii, która idzie mi nie najgorzej, albo mogę iść dalej...
Gdzie zaś powinnam iść w pierwszej kolejności, to z powrotem do szkoły, by przeprosić Andante, ale nie jestem pewna, jak by te przeprosiny wyglądały, przy moim obecnym stanie ducha i... Nieważne. Zostanę sobie tutaj, w ciepełku, z twarzą ukrytą w poduszce.
I tak siedziałam przez długi czas, dopóki nie znalazł mnie Lynn.
- Jeśli teraz się przysiądę i cię przytulę, dostanę w zęby? - po tych słowach zrobił, co zapowiedział, nie czekając na moją reakcję.
I bardzo dobrze.